Strona:Zacharyasiewicz - Nieboszczyk w kłopotach.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
18
Jan Zacharyasiewicz.

Śpiewał, a za każdą nową nutą przychodziły mu do pamięci jakieś słowa stosowne do nuty...
On śpiewał godzinki!
Śpiew ten, tak nowy dzisiaj dla niego, bardzo mu jakoś przypadł do gustu. Wyciągał coraz głośniej i coraz rzewniej.
Nagle usłyszał, że ktoś razem z nim śpiewa... z poza żelaznych drzwi dochodził wyraźnie głos basowy...
Otworzyły się drzwi — a na progu ukazał się stary płatnerz ze światłem.
Dokończywszy godzinek zawołał:
— Wszelki duch chwali pana Boga!
— I ja chwalę — machinalnie odpowiedział JPan Tymoteusz.
— Słyszałem i dla tego przychodzę. Widzę, że jesteś waść już na drodze do poprawy, dlatego czas, aby więzienie ustało. Daj mi waść rękę na pojednanie! Nie jest to ręka szlachcica, ale dotyka się ona codziennie szabli waści!
JPan Tymoteusz sam nie wiedział, co się teraz z nim dzieje. Nadzieja wolności tak się słodko do niego uśmiechnęła, że zapomniał o zemście, zapomniał komu rękę podaje. Mocno uścisnął rękę płatnerza.
— A teraz jeszcze słowo na drogę — rzekł płatnerz. — Ponieważ to nie jest honorem, aby szlachcic siedział przez tydzień w kałau-