Strona:Zacharjasiewicz - Poseł-męczennik, Wilkońska - Sto lat dobiega.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
69
Sto lat dobiega.

— Nigdy! Nigdy! dziewczyna modlitewnie złożyła dłonie — nigdy, braciszku! W czem mi, panie Boże, dopomóż, i matko najświętsza!
— To i ze spokojniejszą odjadę duszą! zawołał Bogdan z czołem promiennem i przycisnął siostrę do piersi, najszlachetniejszem wrzącéj uczuciem.
— Bądź spokojnym zupełnie — wymówiła z cicha, takiego nigdy nie popełnię grzechu. Raczej zamrze to serce.
Brat i siostra chwilę jeszcze rozmawiali z sobą. A potem wyrzekł Bogdan:
— Teraz pobiegnę i zwołam mój zastęp. Pod wieczór zbierzemy się przed kościołem. Spólnie gorącą zmówimy modlitwę. Proboszcz pobłogosławi. A potem dalej w imię Boże i Rzeczypospolitej!
Do widzenia, siostrzyczko!
Do zobaczenia, Bogdanku!

V.

W godzinę potem siedziała Hanna z robotą przy oknie w pokoju, gdzie zwykle zbierała się rodzina i domownicy. Była bledszą jak zwykle a powieki miała zrumienione.
Pan chorąży, jej ojciec, rozłożył się w krześle poręczowem i jakąś przerzucał książkę. Był to piękny starzec o białych włosach i długim bialutkim wąsie. Nogę drewnianą wsparł na ławeczce, a syknął niekiedy zcicha, gdy ją nieostrożnie poruszył. Szczudła stały obok.