Strona:Z ziemi chełmskiej (Reymont) 089.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

prawdę. Cudzego przecie nie weźmie, nie dadzą, a wam nie odda!
Dosyć długo mu o tem wykładał, aż chłop sposępniał, twarz mu się poredliła brózdami troski, oczy przygasły, i w końcu skinął mi głową, wyskoczył na ziemię i powlókł się na samym końcu kompanii, srodze zadumany.
Wyminęliśmy kompanię tak wolno, że miałem czas ją przeliczyć: wszystkiego szło trzydzieści osiem osób.
— Jakoś nie wiele ciągnie na prażnik — zauważyłem.
— Bo teraz już nie płacą za »bohomolie« po prażnikach i cudownych miejscach, to się ludziom niesporo wybierać na własny koszt! — zaśmiał się Iwan, popędzając konie. Ale, dojrzawszy moje niedowierzanie, dodał cynicznie:
— Sam dawniej brałem strawne za takie spacery. Wychodziłem się nie mało! Byłem z »bohomolcami« w Poczajowie i w Ławrze kijowskiej, i w Leśnej, i w Radecznicy, wszędzie gdzie mi kazali.
Leciałem z ochotą, bo wyżerka po monasterach była za darmo i gorzałki, wiele tylko dusza chrześcijańska wstrzymała. Ale teraz zmądrzeli, już pieniędzy nie dają, to i bohomolców z naszych stron coraz mniej.
— To wyście prawosławni?
— Przecież każdemu są miłe własne kości. Napatrzyłem się przy zniesieniu unii tyle, że mi wystarczy do sądnego dnia. Widziałem, panie, jak całe wsie pławiły się pod batami we krwi; widziałem,