ulice chylą się i ścielą drogę nieśmiertelnemu, z okien sypią się kwiaty, cichość nie ustaje, wybuchając dopiero w progach kościoła Panny Maryi chórem pieśni, rozniesionej po całym, obszarze rynku, jakby przeciągłem wołaniem, że ten, którego prochy do ojczyzny powracają cudem,
szanował imię Najświętszej Rodzicielki
On kochał naród, on kochał wiele, on kochał wielu.
Nie dziw, że i jego kochają, że i jemu za tę wielką płacą, miłość. Piękniejsza jest to chwila pogrzebu, gdy okrom postępującego zwolna orszaku, cały rynek napełnia się tłumem, niby olbrzymiego kościoła nawa — najpiękniejsza, gdy pochód zaczyna wstępować na stoki Wawelu, i stary Zygmunt jęczy przeciągle, żałobnie, a jednak gromko, hartownie i dźwięcznie. Dzwoń, stary dzwonie, dzwoń silnie i głośno, ażeby zgłuszyć jedyny ton fałszywy owego pogodnego dnia, ażeby stłumić jedyne cierpkie i nienawistne słowo, które (a podobno jeszcze wbrew przyjętemu zobowiązaniu) ozwało się w tej chwili. Na wzór Klucznika, zakryjmy ręką lica i idźmy dalej ku tym bramom, gdzie świeci napis: „A jeśli Bóg z nami; któż przeciwko nam?” Znalazła się moc wielka przeciwników, bo myśmy z Bogiem nie zostali, bo myśmy z Nim przymierze ojców zerwali. Wróćmyż do Niego, bądźmy z Nim, a żaden nieprzyjaciel nas nie zmoże.
Przed drzwiami kościoła trumna niesiona przez młodzież akademicką staje, i tu dwie mowy jeszcze, p. Asnyka i p. Stanisława Tarnowskiego. A podczas tego efekt dziwny, niespodziany i niezrównany. Rycerskim pogrzebom zwykło towarzyszyć ostrzeliwanie mogiły, salutowanie armat. Nie ozwały się milczące działa zamkowe; ale samoż niebo zdało się uczestniczyć w żałobnym obrzędzie. W chwili, gdy wnoszono trumnę na dziedziniec zamkowy, dały się słyszeć krótkie, urywane grzmoty, jakby zaziemskim odgłosem ziemskiego święta i niebo na chwilę ciemną zakryło się chmurą. Zda nam się zaprawdę, że
a po czarnych chmurach, po wichrze i grzmotach błysło słońce i rozjaśniło się niebo. Starzy Rzymianie byliby w tem widzieli dobrą wróżbę.
Grzmoty i dzwony, pieśni i kwiaty, łzy i modlitwy, przeprowadzają wieszcza pod stropy katedralne, aż na katafalk wy-