Strona:Z jednego strumienia szesnaście nowel 425.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

części. Rogowa oprawa okularów przerzynała liniami ciemnemi ich pomarszczone czoła, policzki, skronie i ginęła nad uszami w siwych włosach. Za wielkiemi szkłami oczy nabierały coraz większego skupienia, a światło lampy zapalało w nich srebrne połyski. Pracując, rozmawiali, ale już tylko o przedmiocie zajęcia swojego, bo w tej chwili wszystko, co pracą nie było, uleciało bez śladu z ich pamięci. Czasem milkli i, przypatrując się, próbując, majstrując, od wielkiego natężenia uwagi zaczynali oddychać przeciągle i głośno. Czasem zamieniali między sobą urywane zdania:
— Widzisz, widzisz, ot gdzie licho!
— Jeżeli tu, to my licho ztąd wypędzim! ale mnie zdaje się, że ono gdzieindziej.
Ale czasem zaczynali się sprzeczać.
— Co ty robisz? to nie tak! — niespokojnie mówił hrabia.
Żyd odpowiadał uspokajająco.
— Niech jasny pan nie lęka się... Jasny pan zaraz zobaczy, co z tego będzie...
— Ależ nic z tego nie będzie!... tu pociśnij... ztamtąd wyjm...
Wtedy żyd głos podnosił i prawie krzyczał:
— Jasny pan ma omyłkę... tu jest takie delikatne sprężynki, że jasny pan ich nie widzi.
A hrabia podniesionym głosem wołał:
— A to mi się podoba! Ja miałbym czegokolwiek nie dostrzegać w tym zegarku...
Ale zobaczywszy, że żyd po swojemu, lecz dobrze robi, mruczał zcicha:
— A prawda, prawda! miałeś racyę!...
Tamten także uspokojony, pomrukiwał:
— Kiedy idzie o moją robotę, to ja zawsze mam racyę...
Znowu milkli, przyglądali się, majstrowali, przybliżali ku sobie czoła, poprzerzynane zmarszczkami i ciemnemi liniami okularów,