Strona:Z jednego strumienia szesnaście nowel 396.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wnet przecież przypomina sobie ojczyznę Judeję, którą uratował od krwi, łez i pożóg; podnosi wysoko głowę, uśmiecha się, śpiewa głośniej i po nierównym bruku mrocznej ulicy stąpa jak po wawrzynach...
W ten sposób Szymszel przeszedł bulwar i wszedł w zaułek. Machinalnie, przez przywyknienie, kierował się ku mieszkaniu swemu śpiewając wciąż, dotknął ręką klamki nizkich drzwiczek i stanął w progu swej izby.
I przez parę minut stał w nieruchomości kamiennej.
W izbie, na stole u okna, paliła się lampka, z której długiego kominka wił się ku górze dym żółtawy, cuchnący. Dalej nizkie ściany, łoża z pierzynami, porozrzucana odzież stara i brudna, kilka ludzkich postaci leżących we śnie, — tworzyło w zmroku chaos, zrazu oczom i myśli jego niezrozumiały. Zrozumiał go po kilku minutach i — obudził się.
Pierzchnął cudowny, upajający sen. Szymszel zrozumiał, że nie jest Samsonem, owym potężnym atletą i poetycznym bohaterem biblii, ale sobą, Szymszelem, synem Gerszona, uczonym czasów dzisiejszych, który przeszłość swą spędził i przyszłość spędzić ma w tej ciasnej izbie, nad tą księgą, która leży rozwarta na stole, z długimi wierszami, wijącymi się nakształt węża pod światłem lampki.
Rzecz dziwna! Przy spojrzeniu na księgę, wyraz niesmaku przyoblekł zbladłą twarz Szymszela. Odwrócił od niej oczy i, zwolna postąpiwszy kroków parę, siadł na stołku przy stole. Głęboka zmarszczka powstaje pomiędzy brwiami jego i rzuca mu na twarz wyraz posępnej zadumy.
Zakosztował życia czynu, ofiary, dręczących, lecz zarazem rozkosznych kolei cierpień i szczęścia, klęsk i tryumfów. I cóż? był to sen tylko. Wracać teraz musi do martwych kart, o zżółkłem obliczu,