Strona:Z jednego strumienia szesnaście nowel 368.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ronie z hieroglifów splecionej, stoi anioł modlitwy, wysmukły i biały, z włosem złocistym, z głową tak przechyloną ku ziemi, jak gdyby wiecznie wsłuchiwał się w lecące od niej szmery.
Szymszel patrzy na Sandalfona wzrokiem śmielszym daleko, niż spoglądał na innych aniołów. Po ustach jego wije się nawet uśmiech przyjacielskiego porozumienia. Anioł-powiernik to i anioł-przyjaciel ludzi. W dłoniach jego pełno kwiatów. Zmieniają się one wciąż... coraz to inne są, a on je wciąż splata w wieńce niezmiernej długości.
— Wiem, — myśli Szymszel — są to modlitwy ludzkie, które z nad ziemi płyną, płyną, płyną ku Jehowie, a Sandalfon chwyta je w przelocie, w kwiaty przemienia, w wieńce uplata i ściele Przedwiecznemu pod stopy. Przedwieczny pozna już tam, czyje to są i jakie błagania.
Sandalfon, zbierając wszystkie modlitwy ludzkie, czuje snadź w sobie wielki smutek i litość, bo oko jego goreje łzą tak błyszczącą, jak najpiękniejszy brylant. Szymszel patrzy na tę łzę i myśli: »Bądź pochwalony, aniele Sandalfonie, za to, że taką litość czynisz nad ludźmi!« A powiedziawszy to, zaczyna przyglądać się kwiatom, płynącym z dłoni Sandalfona, i nadziwić się piękności ich nie może.
Nagle złota drabina i napełniający ją aniołowie, srebrzyste mgły Sar-ha-Olama i przecudowne kwiaty Sandalfona — bledną, zlewają się w tuman niewyraźny, aż znikają całkiem. Szymszel przeciera powieki i smętnym wzrokiem spogląda dokoła.
Przed nim, na stole, z wązkiego kominka dogasającej lampki, wymyka się dym brudny, cuchnący, dokoła niego na łóżkach, kufrze i na ziemi pod piecem, szemrzą senne oddechy i chrapania, z pod pierzyny odzywa się kaszel Liby, kot głośno mruczy, śpiąc obok skurczonego w kącie Enocha; za oknem dnieje, lecz grube chmury zasłaniają niebo, a mętne krople deszczu spadają z nich na brudne kamienie podwórka, po którem przelatują jęki i pogwizdy wiatru.