Strona:Z jednego strumienia szesnaście nowel 315.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niechlujstwo! — mruknął Tomkiewicz i głośno na środek izby splunął.
Stojąca przy kominie Korejbina odwróciła twarz, szepcząc: »Matko Boska!« Korejba grubymi palcami zabębnił po stole, a Janek najniespodziewaniej w świecie swym cienkim, chłopięcym głosem zawołał:
— Dlaczego pan swojej torby z pleców nie zdejmie? Niech pan będzie łaskaw zdjąć z siebie tę torbę!
Tomkiewicz parsknął śmiechem.
— Pan! no, pan! Cha, cha, cha, cha! Słowo honorowego człowieka, jeszcze, jak żyję, nie słyszałem, żeby takich łapserdaków panami tytułować. Widać, że pan Jan wielkiej już grzeczności wyuczył się w mieście.
Chłopak zaczerwienił się jak wiśnia i z dumą szesnastoletniego gimnazisty głowę podnosząc, odparł:
— Może być, że pan Tomkiewicz o wielu rzeczach jeszcze nie słyszał, ale my to już dawno wiemy, że człowiek cywilizowany dla każdego grzecznym być powinien.
— Cicho, Janek, cicho! — ulubieńca swego oburknął Korejba, lecz wnet łaskawie dodał:
— No, zdejm już, Gdalu, ten wór z pleców i wyprostuj się, kiedy panicz tak chce.
Gedali, widocznie ucieszony, począł przez ramiona i głowę zdejmować grube sznury tłómoka. Nie mógł jednak tego uczynić odrazu: ręce mu drżały i zakaszlał się silnie.
— Jadwisiu! pomóżże mu! — zakomenderował Janek.
Dziewczynka, która stała najbliżej żyda, podskoczyła w mgnieniu oka i niemałemi wcale rękoma przerzuciła mu w tył głowy splot grubego sznura! Tomkiewicz oburzył się.
— Jezus, Marya! — krzyknął — jeszcze czego, żeby panna