Strona:Z jednego strumienia szesnaście nowel 242.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I za każdym wymówionym wyrazem pochylał się coraz bardziej naprzód, przysiadał niemal.
Zegarmistrz patrzył obojętnie, bawiąc się dewizką i kiwając nogą w trzewiku. Uważał jednak, że ta postawa żyda jest wobec niego niewłaściwą i śmieszną.
— Cóż to pana tak dziwi? — zapytał chłodno.
Ale stary introligator już się uspokoił. Rozpatrywał się, ręce wparł w biodra, brodę wyrzucił do góry, oczy zmrużył.
— Pan dobrodziej się myli — rzekł. — Ludzie tego nie powiadają. To powiada wódka, to powiada szynk, to powiada złość i głupota, to powiada zły wiatr, co wieje.
Wzniósł rękę i machnął nią wzgardliwie.
— Niech pan dobrodziej śpi spokojnie. I ja będę spokojnie spał, i to dziecko będzie spokojnie spało! Nasze miasto bardzo dużo smutku ma, i bardzo dużo ciemności, i bardzo dużo nieszczęścia, ale na nasze miasto jeszcze to nie przyszło, coby się w niem ludzie gryźli jak psy. O to może pan dobrodziej spokojny być!
Zacisnął usta i sięgnął z powagą po ciężki cynowy lichtarz, jakby chciał zaraz świecić gościowi do sieni. Zsunął się pan zegarmistrz ze stołu, nacisnął hawelok, umocnił na głowie kapelusz, który mu gdzieś na kark zjechał i rzuciwszy: dobranoc, wyszedł.
Wtedy żyd odedrzwi wrócił, lichtarz na stole umieścił, a przyszedłszy na palcach ku alkowie, ponsowej firanki uchylił i ucha nadstawił.
Z wewnątrz alkowy słychać było oddech dziecka gorączkowy, nierówny, chrypliwy. Mała lampka o zielonej szklanej banieczce paliła się tam na stołku. Stary pantofle zrzucił, do łóżka podszedł i zapatrzył się w rozognioną twarzyczkę chłopca niespokojnie, badawczo. Chwilkę tak stał wstrzymując dech w piersi, poczem westchnął i wysunąwszy się z alkowy, na stołku ciężko siadł, oparł dłonie o kolana i zakołysał siwą swoją głową.