Strona:Z jednego strumienia szesnaście nowel 220.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cem wzniesionem ku niebiosom bóstwu ze swych ukochań ofiarę składa. Lecz w sobie Chaim nie czuje zgoła owego spokoju. On tej ofiary nie dał dobrowolnie, wzięto mu ją — i żal, okrutny, głęboki go dojmuje. Więc myśli znowu, że miłosierny Jehowa nie brałby od biednego, prostego człowieka tak wielkiej ofiary, tak niechętnem sercem czynionej; wszak on nawet nad owym patryarchą miłosierdzie swoje okazał i w ostatniej chwili zesłał anioła, aby rękę ofiarnika powstrzymał. A nad wezgłowiem jego syna żaden anioł ochronnych skrzydeł nie rozpostarł; tu ofiara będzie spełniona. Zdaje mu się, że z posiniałych ust dziecka wypływa szept cichy, skarżący i pytający: po co ta ofiara?
I objął go przestrach wielki; dla kogo i w imię czego budował lat tyle ów stos synowski? Aby owe siedmioro żyło krwią ósmego?
Myśl starego żyda, tak rzadko nad poziomy lecąca, teraz w zaczarowanem kole wątpień, jak ptak uwięziony skrzydłami o ściany biła, a w głębi jej, z samego dna duszy podnosiło się i szemrało echo pytania: po co ta ofiara? I zdaje mu się, że skądś, z mroków dalekich, wzbiera i płynie ku niemu jakieś morze ciemne, głębokie, jękami szumiące, pieniące się łzami. A rozpościera się ponad niem i króluje ta moc tajemnicza, straszna, nienasycona.
Podniósł Chaim ciężką swą głowę i oczy w oblicze syna utopił. Ale twarz ta była już biała i chłodna, wielki jej, kamienny spokój na pytania życia odpowiedzi dać nie mógł.