Strona:Z jednego strumienia szesnaście nowel 213.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Oczy żydówki błysnęły groźnie, ciemny rumieniec przeleciał po jej twarzy. Zgarnęła z dłoni męża ostatnią dziesiątkę i wszystko razem wsunęła sobie do kieszeni. Chaim spojrzał na nią pytająco.
— Już ja wiem, zrobię to lepiej od ciebie — powiedziała tonem stanowczym.
Chaim nie protestował; dobrze znana mu była praktyczność jego małżonki, w głębi ducha głowę przed nią uchylał, uznając niższość swoją w tym względzie. Zostawiwszy więc tę kwestyę jej praktycznemu rozsądkowi, pospieszył do Lejzorka.
— A cóż panie doktór? Co łaskawy pan na niego myśli? — spytał z jakąś smutną powagą, niespokojne oczy w twarz jego wpijając.
Doktór twarz odwrócił i nie patrząc na niego, rzekł z cicha:
— Albo to doktór Bóg? Robi się co można.
Chaim nisko głowę pochylił.
— Macie tu tego dosyć — powiedział znów doktór, wskazując na cisnące się do kąta dzieci. — Gdzie ich tak wiele, trudno wszystkich zdrowo wyhodować.
Machnął ręką, jakby z własnych słów niezadowolony, obejrzał się za kijem, nasunął czapkę na oczy i podążył do wyjścia.
Chaim ocucony z zamyślenia postąpił za nim.
— Ach, panie doktór — ozwał się z powagą — ja panu doktorowi bardzo dziękuję, niech pan doktór zawsze będzie zdrów...
U drzwi czatowała Małka. Osypała doktora podziękowaniami, błagając zarazem, aby jutro także ich odwiedził; przytem podała mu maluchny zwitek, w kawałek bibuły zaciśnięty. Lekarz, niewiele uwagi zwracając na jej żywe, donośne trzepanie, podany zwitek wsunął do kieszeni i raz jeszcze zaleciwszy dla chorego spokój i ścisłe wypełnienie jego poleceń, wyszedł.
Gdy wsiadł już do sanek, sięgnął do kieszeni. Dobroduszność pojawiła mu się na twarzy, gdy rozwijał tak pracowicie ułożoną