Strona:Z jednego strumienia szesnaście nowel 182.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zbytku, który rozświecił przed nimi — mrok nędzy. Cieszyli się oboje naiwnie, głośno, ale uciecha dziecka dłuższą była. Chaita po kwadransie poczęła głową trząść smutnie jakoś, westchnęła.
— Kiedy ja byłam młoda — szepnęła — i długo potem o czemś szeptała, głową trzęsła, wzdychała, a Chaimek siedział w kątku na pierzynce, opowiadał babce o pięknej pani, o sposobie, w jaki kwiaty od niej otrzymał i całował od chwili do chwili róże i lilie. Lecz babka po wielkiej radości posmutniała, a wśród nocy budziła się, stękała, wzdychała i słyszała, jak w ciemnościach, głosik dziecinny, z dźwiękiem prośby wymówił przez sen: »Daj kwiatek!«.
Chaimkowi śniła się kobieta w białej sukni i śniły się kwiaty; nie dziw, bo oddychał, owiany był cały ich wonią. Nocy tej, niby drugi Heliogabal, spał on na kwiatach. W obawie, aby mu gdzie nie zginęły, włożył je sobie pod poduszkę, pod biedną poduszeczkę, powleczoną sinem płócienkiem.
Bolesne obudzenie! Nazajutrz Chaita, odmawiając, jak zwykle, o wschodzie dnia poranne modlitwy, usłyszała za sobą głośne szlochania. Odwróciła się, i oto jaki obraz przedstawił się jej oczom.
Na wiązce słomy, przykrytej cienką pierzynką, siedział Chaimek z włosami wśród snu rozczochranymi, a kolana jego, przykryte starą koszuliną, i drobne nagie stopy osypane były trupami kwiatów. Otworzywszy oczy ze snu, sięgnął wnet pod poduszkę i wydobył skarby swe, lecz w jakimże stanie! Atłasowe liście lilii zżółkłe były i porozdzierane, róże, na-pół ogołocone z koron, sterczały uwiędłemi łodygami, szerokie zielone trawy zmieniły się do niepoznania... Nie były to już kwiaty, lecz słabe o nich zaledwie wspomnienia, Chaimek z obwisłemi rękoma patrzał na nie i płakał, szlochając głośno. Daremnie pocieszała go babka, to znowu łajała, grożąc, że go rózgą wybije... Chaimek, nie słyszał nic i nie widział! Łzy duże, rzęsiste, strumieniem lały się mu z oczu i, spadając na uwiędłe kwiaty, skrapiały je obfitą rosą. Jedna tam była tylko gałęź niezapominajek,