Strona:Z jednego strumienia szesnaście nowel 124.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z sąsiedztwa, fornal Grzela powozi. Jadą po jakąś maszynę widocznie, bo wóz dobrze słomą wyłożyli i obroku na parę dni mają ze sobą.
— Stój, Grzela, stój! — woła Jacenty — patrzno, kto tu leży...
Grzela wstrzymał konie.
— A dyć, to panie, chyba żyd...
— Czy pijany? czy chory?
— E panie, może umarty, to uciekajmy lepiej, bo nas będą wodzić tam za świadków.
— Pewnie, ale trza obaczyć, jak żywy, to go weźmiemy na furę, a jak trup, to w nogi!
Grzela zeskoczył z wozu...
— Panie! to je łosicki zyd, Judka, ale musi zywy, bo krzynkę jesce dycha.
— Żydzie, Judko! — krzyknął pan Jacenty — a nie siabas to na ciebie, bestyjo!
Na ten wykrzyknik Judka zerwał się prędko, spojrzał nieprzytomnemi, jakby obłąkanemi oczami i na razie nie mógł zmiarkować, gdzie jest i co się z nim stało.
— A dyć siadaj bestyjo! — zawołał Grzela — to cię zawieziem do Łosic...
Dziękując, kłaniając się do samej ziemi, łaciarz ze swym ciężarem wdrapał się na wóz i opowiedział ekonomowi, zkąd idzie.
— Ale też żeby tak zaś paść przy drodze, jak nie człowiek — rzekł, jakby sam do siebie ekonom — to dopiero!
— Proszę jegimości — odpowiedział Judka — między nami jest takie gadanie: co kura nie ptak, koza nie bidło, a krawcy nie ludzie.
— Jakto nie ludzie? a cóż ty jesteś?
— Nu, niby uni ludzie, a nie tak jak ludzie, krawcy tylko...