Strona:Z jednego strumienia szesnaście nowel 100.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Grunt się osuwa pod nogami, oparcie stóp przepaść chłonie — a oni zamiast wzmocnić się, zabezpieczyć i w pojednaniu spożywać wspólnie dojrzały owoc z drzew ojczystych — w szale walki i zaślepieniu nienawiści wyważają ostatnią podporę: święty symbol miłości, przeobrażają go w godło obustronnej hańby, z którą znienawidzeni toczą się w przepaść na wieczną zagubę...
Słowa te szybko zostały zatarte i dzisiaj tylko wichry jesienne, ciągnąc nad tą bolesną szczeliną ziemi, wygrywają czasem na węgłach sterczącego samotnie drzewa melodyę tak ogromnie smutną, jak ów chorał, w którym płonie pożoga, nasiąknięta dymem i kurzawą krwi. Głos bije, wznosi się i błaga Pana, by karał występne ręce — nie miecz bez win.
Posępne niebo milczy, a ludzie, odurzeni zgiełkiem targowisk życia, tonów hymnu nie słyszą.
Komu więc go wiatr śpiewa?... Któż zgadnie!