Strona:Z jednego strumienia szesnaście nowel 078.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dam — powiedział Abram — ale niech dadzą i inni. Nie jestem najbogatszy! Wszystkiego dać nie mogę.
Sara zadrżała z oburzenia.
— Nieprawda — zaprzeczyła krzykliwie — ty jesteś najbogatszy! Wiem o tem... oddawna wiem o tem!... Wszyscy to mówią... i wszyscy zazdroszczą... Zazdroszczą tobie i mnie... to ciężko znosić!... Jesteś zły i skąpy... Zamykasz pieniądze... Naokoło nędza... patrzysz na to i cieszysz się!
— Daję, kiedy trzeba — tłómaczył się dziad, po raz pierwszy rozgniewany na wnuczkę.
— Jałmużnę! To nie znaczy dawać... To jest to samo, co nic!...
I potrząsając głową, błyskając oczami, mówiła długo i gwałtownie o pieniądzach i nędzy, o życiu i krzywdach, o ucisku i cierpieniach... słowa były ostre, gorzkie i raniące...
— Dłużej tak nie będzie — zakończyła — ja tego nie zniosę. Wszyscy mi zazdroszczą... czytam im z oczu, że nienawidzą ciebie, że nienawidzą mnie...
I zagroziła porzuceniem domu.
W pokoju zaległa cisza. Tylko brzęczała od czasu do czasu lampa, gdy koło domu turkotała doróżka, tylko samowar syczał, tylko szemrały zegary...
Stary zwiesił głowę. Nie gładził już swojej brody, nie uśmiechał się.
— To niepodobne jest to, co ty mówisz! — odezwała się flegmatycznie Feiga, kobieta otyła i ospała, drutem dłubiąc sobie w uchu.
Sara gniewna stała pod piecem i dyszała ciężko, jak pływak, kiedy po długiej walce z prądem wyskoczy na brzeg.
Nie powiedziała nic. Uśmiechnęła się tylko, a w uśmiechu tym był jad, i wyszła.
Odtąd przestała z nimi rozmawiać. Wracała ze szkoły, jadła obiad i wymykała się na miasto, nie wiedzieć dokąd, nie wiedzieć