Strona:Złoty Jasieńko.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— I cóż myślałeś?
— Naprzód, że nieborakowi łatwiéj było na bezludnéj wyspie dać sobie rady, niż gdyby był między ludźmi. Mała to rzecz ale z człowiekiem trudniéj niż z niedźwiedziami.
Tramiński się uśmiéchał. — I więcéj co?
— A w końcu to się jegomości przyznam, że mi jedna niedorzeczna myśl przyszła.
— Cóż takiego?
— Że może téż gdyby człowiek tak wziął się srodze na pazury i na rozum jak Kruzoe, toby i na świecie sobie rady dał. O! ta książka... nie darmo pisana.
— Widzisz, rzekł Tramiński, gdybyś téż był chciał uczyć się, czytać, pracować, lepiéjby ci było.
Wilmuś się rozśmiał. — Mój jegomościuniu, to już musztarda po obiedzie, nie wspominając obiadu którego się nie jadło — darmo, tak chciały losy i Wilmuś musi wyjść na łajdaka i wagabundę. Jegomość wie jak to w bajce, zawsze jeden syn musi być głupi i leżéć za piecem. Co to już o tém mówić.
Wilmuś chciał wstać, ale go Tramiński wstrzymał, i rzekł z politowaniem.
— Siedź czy leż, juścić cię nie wypędzę póki noga chora — odpocznij, a potém...