Strona:Złoty Jasieńko.djvu/343

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Trwała podróż daleko dłużéj niż sobie byli obrachowali, Tramiński zaczynał być niespokojnym, chociaż listy przychodziły, wiedziano że się nic złego nie stało. Wilmuś przecież, powiedziawszy sobie że drugi raz w życiu chyba tak daleko na świat już nie wyjrzy, chciał spenetrować Europę — jak mówił. Ceny podróży zdziwiły go tém że je wszędzie prawie znalazł mniejsze niż się spodziéwał, oboje bowiem zbytnich wygód nie potrzebowali. Jechali trzecią klasą, jedli w małych garkuchniach, a Wilmuś zawsze wielki miłośnik piwska, tylko się na nie potroszę ruinował. Ponieważ zaś sumienie go gryzło, że Tekla mniéj miała przyjemnością jedną, tracił trochę na łakocie dla niéj. Z tém wszystkiém ani im zabrakło, ani zbyt wiele wydali.
Późną jesienią, Tramiński stęskniony już siedział raz po ciemku bez świécy w swojéj izdebce, gdy posłyszał tętnienie na wschodach, śmiéch wesoły i coś go tknęło, jakby głos Wilmusia. Ale uszom nie dowierzał.
W tém otwarły się drzwi szeroko i — niech będzie pochwalony Jezus Chrystus, dźwięcznym głosem wyrzeczony w progu, niepozostawił wątpliwości że pan majster był z powrotem.
Tramiński krzyknął radośnie.
— Wszelki duch pana Boga chwali!..