Strona:Złoty Jasieńko.djvu/340

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A! i to być może. Widzisz jegomość do czego to prowadzi, gdy kto nie pije piwa ojczystego a trunków zamorskich używa, rozśmiał się Wilmuś. Gdyby mu było marcowe smakowało, do dziś dnia by chodził boso, uczciwie i wesoło.
Z czego wynika żebyśmy poszli na piwo.
Tramiński się rozśmiał, wziął kij swój z diabłem, poklepał po ramieniu Wilmusia i — wyszli.


Czytelnicy moi nie od dziś wiedzą o tém że mam słabość do epilogów, ale nie jest ona moim grzechem właściwie, bo pochodzi ze szczeréj chęci dogodzenia wymaganiom powszechnym. Chociaż na świecie Bożym nic się nie kończy a życie ogniw nieskończonym łańcuchem się przeciąga, każdyby przecie, zamykając książkę, pragnął wiedziéć o losie bohatéra ostatecznym.
Tym razem jesteśmy zmuszeni dla dopowiedzenia prawdziwéj historyi o złotym Jasieńku (gdyż mutatis mutandis jest ona — niestety, bardzo prawdziwą) z największym wstrętem wpaść w formę zużytą, oklepaną, nieprzebaczoną powieściopisarzowi — ale konieczną. Co począć przeciwko prawdzie? Musiémy ją dać taką jaką jest.
Wiadomo iż w r. 1867 — z wielką uroczystością odbyła się wielka wystawa międzynarodowa w Paryżu; ściągnęła ona krocie ludzi ciekawych