Strona:Złoty Jasieńko.djvu/315

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się już do kochanego mecenasa, rzucał mu się w objęcia i palił strzelistą mowę improwizowany przez trzy dni mozolnie.
Z wyrzeczonych jednak w dniu tym oracyj żadna pono nie była piękniejszą nad łzawe, serdeczne, wzniosłe przemówienie komornika Paskudnickiego. Komornik Marek Achacy Paskudnicki człek stary, poważny, łysy jak filozof pogański, nosił tytuł oddawna straconego, mythycznego urzędu, ale godnie i przyzwoicie. Miał on dworek na przedmieściu, był ubogi ale res augusta domi nie przeszkadzała mu uczęszczać wyłącznie prawie do najlepszych towarzystw, w których porządnie pito i jedzono. Miał on zawsze najświéższe wiadomości, chodził we fraku, a niekiedy w białéj kamizelce, żadna uczta się bez niego nie obeszła. Chwalił wszystkie kuchnie, co mu dozwalało nieraz po dwa kroć wrócić do półmiska, oddawał winom sprawiedliwość i kieliszek jego nie był nigdy próżnym.
Miał i to do siebie że gdzie jadł i pił, tam zawsze zdanie gospodarza podtrzymywał.
Serce jego było wylaném dla tych u których stołu zasiadał, a przy wynurzeniu uczuć wezbranych oczy mu łatwo łzami zachodziły. Była to jego specyalność, płakał jak bóbr i w chwilę potém przechodził z nieporównaną łatwością do śmiechu serdecznego i wesołości najprzyjemniejszéj. Młodym ludziom dozwalał z siebie stroić żarty, jak naj-