Strona:Złoty Jasieńko.djvu/300

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dził szybko ku mieszkaniu mecenasa. Kilka kroków Wilmuś go przeprowadził.
— Ojcze — dodał — jeszcze ci powiem, mnie tam nie będzie, ten człowiek boi się tego, którego skrzywdził, ten człowiek co matkę wypchnął ze swego domu, co się jéj ubóstwa wstydził, może odmówić ostatniéj posługi, on nie ma serca, czucia, sumienia, on może nie chciéć przyjść do niéj nawet po błogosławieństwo; powiédz mu, że naówczas ja go za uszy jak psa do jéj łoża przyciągnę.
Tramiński wylękły tą gwałtownością, ale przerażony szkaradą, oburzony postępowaniem Szkalmierskiego, machnął tylko ręką, był i czuł się dosyć silnym ażeby spełnić co mu polecono.
Wilmuś jak słup, oparty o mur, pozostał sam w milczeniu.
Pora była niezbyt późna, niedochodząc do kamienicy Leonarda, Tramiński postrzegł światło w oknach, był więc pewnym że winowajcę zastanie. Czasu nie miał na rozmysły długie, śmielej niż kiedykolwiek przebiegł wschody, i zastawszy Jacka na straży w przedpokoju, rzekł mu.
— Idź do pana i powiédz mu, że przyszedł stary Tramiński z interesem w którym o życie chodzi i minuty niéma do stracenia. Powtórzył jeszcze głosem drżącym.
— Powiédz, że o życie chodzi.