Strona:Złoty Jasieńko.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wieść że do kozy się dostajesz niewinnie, żeś niewinnie obdarty, pobity, pijany i rozłajdoczony.
Młody chłopak podniósł z komicznym giestem ręce do góry z czapką, razem która podobniejszą była do starego gałgana znalezionego na śmiecisku niż do pokrycia głowy porządnego człowieka.
— O! o! jegomościuniu, już się gniewasz na swojego nieszczęśliwego Wilmusia, a Wilmuś niewinien! przysięgam, chciałem pracować znowu i wyjść na porządnego człowieka, ale, fatum, jak mówili w szkołach — fatum.
Tramiński pogroził mu na nosie.
— Tak! w to bijesz boś słyszał że ja na los narzekałem, chcesz mnie wziąć ze słabéj strony. Nic z tego nie będzie. Ja stary, ze mną co innego, tyś młody, silny, zdrów ale szaławiła i rozpustnik. Idź że mi z oczów, idź, nie mam czasu słuchać twojego błaznowania, mam robotę. Mówiłem ci ostatnim razem dając na drogę do Warszawy, żebyś mi więcéj nie pokazywał się na oczy, jeśli się nie poprawisz.
— Śliczna poprawa, dodał, przypatrując mu się, odarty, oszarpany, pobity i już z powrotem. Nie ma na to ratunku: zginiesz w rynsztoku.
Wilmuś mimo groźb starego Tramińskiego ciągle czapkę trzymając w ręku wsunął się do izby, twarz jego uśmiechała się ciągle. Porwał gwał-