Strona:Złoty Jasieńko.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— rozpatrzę się lepiéj! jeszcze miéć będę na sumieniu.
— Tak, ale co począć kiedym mu słowo dał?
— Słowo dał! a niech-że was! krzyknął Tramiński — pocóż było dawać słowo?
Sebastyan spuścił głowę.
— Co tu robić? co robić?
— Ale piéniędzy nie dałeś?
— Jeszcze nie, ino to prawie wszystko jedno, kiedy słowo ma.
— Słowo! a niech-że was! po co się było śpieszyć.
— Ja sobie to sam mówię, ale radź jak się wyplątać.
— Niéma innéj rady, chyba Paskiewiczów dom kupić, bo już się boję, mówił Tramiński. Nuż mu piéniędzy pożyczysz, straci, choć bież do rzeki i top się! Brakło tego żebym jeszcze waściną zgubę miał na sumieniu — tegobym już chyba nie przeżył.
— Uspokój-że się, uspokój — odparł Sebastyan — nic się jeszcze nie stało, a zapewne i nie stanie. Poślę do Paskiewiczów, zobaczymy.
— A co mi téż z głowy wynijść nie może — dodał, to że Polcia i Sebastyanicka obydwie go tu widząc, tak w nim nie zasmakowały, że mi się to dziwném nie wydało. Człowiek gładki, rozumny, myślałem że Polci się podoba, bo powiem ci mię-