Strona:Złoty Jasieńko.djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A no, jeśli jest choćby kawałek interesu a zdam się wam na co — to służę.
— Pamiętaj.
Rozeszli się. Interes o którym pan Sebastyan wspomniał był następujący:
We dwa dni po bytności mecenasa u rzeźnika, stary Simson wtoczył się raz w południowéj godzinie do kamienicy pod Byczą głową. Nie było w tém nic nadzwyczajnego, gdyż Zwiniarski żył z nim zdawna w dobrych i poufałych stosunkach.
Simson brał czasem u niego piéniądze na krótkie termina i służył mu swoim kredytem. Oba się nawzajem szacowali, znając za uczciwych ludzi. Ale, gdy nie było interesu, widywali się rzadko.
Stary przyjął żyda serdecznie, poradził i począł rozmowę. — No — czémże wam służyć mogę?
— Służyć? no, niczém, odparł Simson gładząc siwą brodę — niczém — ja tak do was przyszedłem pogadać.
— To jeszcze lepiéj, panie Simson.
Stary żyd westchnął ciężko.
— Słuchaj waćpan — odezwał się — żyd czy chrześcianin gdy widzi człowieka w niebezpieczeństwie, powinien ratować, czy prawda? wszyscyśmy ludzie!
— A któż temu przeczy, odparł rzeźnik.
— No tak, otóż ja dlatego przyszedłem do was.