Strona:Złoty Jasieńko.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Kiedy się podoba. Uśmiéchnęła się strasznie, ale wśród śmiéchu zaszła się od okrutnego płaczu i upadła znowu na krzesło, wskazując tylko drzwi ręką. Szkalmierski wyniósł się co najprędzéj i sam nie wiedział jak się znalazł w dworku Rylskiego.
Dziwaczny obraz panny Felicyi stał mu jak widmo senne przed oczyma.
Adwokat był już z powrotem, przywitał go w progu. — Widziałeś pan pannę Felicyą?
— Widziałem, widziałem, odparł Szkalmierski ze wzdrygnięciem dreszczu, znasz ją pan.
— Nie — widywałem tylko zdaleka.
— Czy nie jest obłąkaną?
— O! bynajmniéj! żal po ojcu tak ją czyni dziwaczną, mówią że po całych dniach i nocach płacze.
Na tém skończyła się rozmowa. Szkalmierski mocno się zamyślał. O samém południu urzędnicy zeszli się do Rylskiego i całe grono prawników uroczyście udało się w głębokiém milczeniu do dworku. Drzwi zastali otworem.
W pokoju owym pustym i zimnym z oczyma suchemi, milcząca siedziała na kanapce w kącie panna Felicya.
Nie odpowiedziała nawet ukłonem wchodzącym, zdawała się nieprzytomną.