Strona:Złoty Jasieńko.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tak! dodał mecenas, wielki mi honor robi być bratem tego łotra Wilmusia, który gdzieś turmy wyciéra, dopóki go nie powieszą.
— O mój Jasieńku...
— Dość tych żalów i skarg — dość — podchwycił Szkalmierski tupając nogami, niech to będzie piérwszy raz i ostatni; niech mi jéjmość tu więcéj się nie pokazuje.
Mateuszowa podała mu szkarpetki, które on nie spojrzawszy rzucił na stół prawie wzgardliwie. Trzeba było tych skarbów miłości jakie zawiéra każde serce matki, ażeby znieść takie lekceważenie i obojętność. Kobiéta zbliżyła się prawie natarczywie, aby go w rękę pocałować... może chciała go o co poprosić... gdy na wschodach dały się słyszéć szybkie kroki, mecenas pobladł i z gniewem zawołał:
— Idź-że mi jejmość natychmiast, ale proszęż mi iść... na ostatek gdy się ociągnęła dodał, ale predzéj! prędzéj...
W téj chwili Mateuszowa wybuchnęła wielkim płaczem straciwszy cierpliwość; srogi żal ucisnął jéj jéj serce... oparła się o mur. Mecenas brał ją za ramię aby wyprowadzić, gdy drzwi się otworzyły i zakwefiona kobiéta, cała w czerni, wbiegła szybko oglądając się...
Na widok staréj, jak jéj się zdawało żebraczki, krzyknęła. — Ach co to jest.