Strona:Złoty Jasieńko.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

godności pani mecenasowéj. Wszystko to plątało mu się po głowie, gdy ciągnął daléj rozmowę z p. Sebastyanem, którą nagle przerwało wniesienie śniadania przez służącą, widocznie ubraną ad hoc w świéżuteńki biały fartuszek.
Razem z niém weszła pani Sebastyanowa a z drugich drzwi ukazała się Polcia, chcąca w razie potrzeby być na zawołanie matki.
Panu Szkalmierskiemu zdało się może iż ładne dziewczę wyszło aby mu się pokazać i zbliżyć do niego — był tego prawie pewnym — ale w istocie panna Apolonia miała instynkt dobry — elegancki, piękny, miły na pozór mecenas nie czynił na niéj innego wrażenia nad jakąś obawę. Mówią wprawdzie iż miłość często zaczyna się strachem, ale trwoga serca jest téż czasem przestrogą — któréj człowiek zrozumiéć nie chce. O ile Szkalmierskiemu podobała się piękna córka gospodarza, o tyle ona im dłużéj wpatrywała się w rysy wypogodzone jak szklista lodu powierzchnia pana mecenasa, czuła do nich wstręt jakiś. Serce jéj mówiło — to kłamany człowiek, spokój, uśmiéch, słowo, to fałsz na którego dnie, — ciemności.
Mowy o interesie nie było już, uprzejmy gospodarz starał się zabawić, przyjąć, ugościć po staropolsku, pan mecenas usiłował nawzajem okazać się ubawionym, ugoszczonym, nasyconym i niezmiernie wdzięcznym. Dla pani Sebastyanowéj był