Strona:Złoty Jasieńko.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Mecenas ręce zatarł.
— No, to mi się już wyraźnie szczęści, ha! zobaczysz żydzie, kto wyjdzie z tryumfem a kto z łokciowym nosem. Jeszcze Szkalmierskiego licho nie wzięło!
Tymczasem Tramiński z wielką nowiną biegł pod Byczą Głowę, zasapany, potrącając stragany po drodze, gubiąc papiéry i dostając nieprzyjemnego kataru. Pan Sebastyan siedział w oknie z szyją obwiązaną. Stary wpadł do niego jak bomba.
— Będzie o dwunastéj! o dwunastéj! To mówiąc i uśmiéchając się, chciał cofać.
— Jakto? uciekasz? spytał rzeźnik.
— Muszę, muszę do kancelaryi, jużem się przypóźnił. I znowu, poprawiwszy włosów, zniknął.
Pan Sebastyan czuł że piérwszy raz w domu mając tak dostojną osobę jak mecenas, należało wystąpić, a przynajmniéj zapobiedz aby gdzie sito lub serweta, garnek albo rzeczułka nie stała na drodze.
— Jejmość! jejmościuniu, zawołał, Sebastyaniczko moja! chodź! gwałtu! a prędzéj.
Córka i matka przybiegły razem, sądząc że się to tyczy sprawy gardłowéj, ale pan Sebastyan stał na nogach i miał minę uśmiechniętą a zdrową.
— Jejmość moja, o dwunastéj ma mnie odwiedzić mecenas Szkalmierski, po raz piérwszy.