Strona:Złoty Jasieńko.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Czekaj, nowina, no wina! wina, a potém nowina, nowina wielka, zdumiewająca, burząca! — rzekł śmiejąc się Gucio, ja mam głos, z powodu że Micio ma nabrzękły język, a Dolcio by w trzech słowach skończył i całą woń i smak plotce odebrał.
Wniesiono wino. Gucio się rzucił na szklankę, wychylił i powoli począł.
— Wiadomo ci czém była ciocia Żabicka, baronowa Flora, jeśli się nie mylę, tak, Flora, ale przekwitła, biédna istota na respekcie, któréj prezes niedotrzymał wiary, bo się z nią miał żenić i potém pedogrą się obronił. Miał się z nią żenić i ten i ów, a ostatecznie nie chciał nikt, wszyscy znajdowali że było zapóźno. Tymczasem — o losu zrządzenia, o dziwne fortuny przemiany!! Nikt nie pamiętał że ciocia Żabicka miała ojca osiemdziesiątletniego skąpca, wprawdzie bardzo brudnego staruszka ale któryby Harpaganowi mógł dawać lekcye. Papa Źabicki — nie Żabicki ale Wander — Munder czy jakoś podobnie w towarzystwie drugiéj swéj córki garbatéj, ułomnéj i jak on skąpéj żył zapomniany na prowincyi, robiąc fortunę po groszu.
— No, i umarł! przerwał Jasieńko.
— Umarł, zostawując garbatéj i przekwitłéj, dwom jedynym swym sukcesorkom dwa z górą miliony złotych w szkarpetkach, w garnuszkach, w starych butach, we flaszkach od wina i t. p. ale we złocie. Wiadomość o tém sztafetą przyszła do