Strona:Złoty Jasieńko.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Niesłusznie? — powtórzył Wilmuś. — i cóż się to stało?
— Juściż ja mu na nic, on mnie pewno nie potrzebuje, a jednak sam mi się nastręczył dziś, przywitał jak najczuléj, zaprosił na śniadanie, nakarmił, napoił i dobrém słowem pocieszył serce moje.
Wilmuś załamał ręce, stanął, walczył z sobą widocznie, potém schwycił Tramińskiego za ramię pocałował go i rzekł stłumionym głosem:
— Mój ojcze, mój panie, strzeż ty go się i bądź pewnym, że ten człowiek nigdy nic bez interesu nie robi.
— Ale zkądże ty o tém wiedziéć możesz? zapytał stary.
Ja ja, widzisz jegomość — odparł zawahawszy się nieco Wilmuś — ja jestem — jak wiecie — dzieckiem bruku tego, znałem jego rodzinę, matkę, narzeczoną, a nawet brata jego i wiem o nim wiele rzeczy.
— Ale kiedyż to było? kiedy to co ty wiész, to są stare plotki.
— To co ja wam powiem, odpowiedział chłopiec — stało się... dziś.
— Cóż się stało?
— Dajcie mi słowo, że to zachowacie przy sobie?
— No — no, nie jestem plotkarz, cóż to on tam za zbrodnią popełnił?