Strona:Złoty Jasieńko.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mińskiego był miłym. Stary po skromnym kieliszeczku kminkówki wpadł w zupełnie dobry humor i siadł z apetytem ubogich do stołu. Mecenas nawykły teraz do wykwintniejszego jadła, dał się wszakże przez samę przyzwoitość uwieść szczupakowi.
— To prawda, odezwał się Tramiński, że pan Sebastyan jest człowiek szczęśliwy, ale i on ma kłopoty — oto i teraz pisałem mu podanie do sądu — ma proces o kawał ogrodu.
— Komuż go powierzył? spytał prawnik.
— A Pierzchalskiemu.
— Nic nie mam przeciw poczciwemu Pierzchalskiemu, ale to z pozwoleniem, mazgaj, jak zacznie zwłóczyć, myśléć, brać niby na rozum a w istocie na lenistwo, da się przeciwnikowi ubiedz.
— To prawda, śmiejąc się odparł Tramiński — stary człek i zbytni flegmatyk.
— Ale słyszałem, że pan Sebastyan miał kupować dom od sąsiada...?
— Tak, była umowa, dawał półtora kroć gotówką, ale z tamtéj strony, widzę, że ma ochotę nabycia i że się nie targuje, zakroili jeszcze więcéj. Stary się pogniéwał i interes rzucił.
— To on trzyma takie znaczne kapitały w kuferku, bez procentu! Prawdziwa rozpusta! No! i nie bardzo bezpiecznie.