Strona:Złoty Jasieńko.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dla prezesa, rzekł cicho Żłobek.
— No, tak, domyśléć ci się łatwo, pożyczki, znacznéj pożyczki. Gdzieby tu można znaléźć piéniądze, nie bardzo szukając i napraszając się, nie od żydów, i... nie od szlachty, o ile możności poufnie, prędko.
— Summa znaczna? spytał Klemens.
— Dosyć znaczna, sto tysięcy złotych.
— Sto tysięcy! głową poruszając rzekł pan Klemens, to nie łatwo będzie.
Zamyślił się głęboko.
— Ha! trzeba szukać, dodał powoli — ale na to i czasu więcéj pójdzie.
— Juściż, dni kilka.
— Gdybyś mi te dwa interesa dobrze, prędko i cicho, nadewszystko cicho załatwił, miałbyś nie szpetny procencik.
Pan Klemens się skłonił.
— Postaramy się, rzekł z powagą; co do hypoteki, rzecz łatwa, znajdę kancelistę który mi wypisze, i to jeszcze nie dla mnie, ale dla kogoś innego, żeby nie posądzano komu było potrzebne. Z piéniędzmi ponoby może trudniéj.
— Nie trać-że czasu, idź, rób, zawołał mecenas, ja mam jeszcze wiele wizyt i wiele zajęcia.
Pan Żłobek lekko głową skłonił i wziął za klamkę, ale zaraz się odwrócił.
— Czy piéniądze potrzebne na długi termin?