Strona:Złoty Jasieńko.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pusta i cicha. Mało tam kto zaglądał, gdyż żaden wielki gościniec tędy nie przechodził. Dom murowany wprawdzie i dosyć porządny, mieścił kilka niedostatnich rodzin, jednego rzemieślnika i właściciela domu. Ostrożny mecenas nie najmował sam mieszkania, powierzył to swojemu ulubieńcowi, panu Żłobkowi, chłopcu wielkich nadziei, bez którego się nigdy obejść nie mógł. Żłobek pochodził z Warszawy, jakim sposobem dostał się przed laty za dependenta do kancelaryi mecenasa, tego nikt dokładnie nie wiedział, to pewna że ślepém posłuszeństwem i milczeniem kamienném, wkrótce doszedł do łask nadzwyczajnych i ostatecznie był niemal drugim panem mecenasem. Co on chciał, stać się musiało — kogo nie lubił ten ustąpił, kogo protegował ten u mecenasa miał łaskę. W obec ludzi Żłobek był pokornym jak sługa, pochlebnikiem i milczącym podwładnym, ale mówiono że sam czasem traktował Szkalmierskiego poufale i mając go w ręku, bo wszystkiém władał i za kilku pracował — robił z nim co chciał. A że Szkalmierski w ostatnich czasach rzucił się był do zbytku w świat, zabawy i między ludzi, Żłobek, który go zastępował, pracował zań, utrzymywał porządek i uzyskał w domu tém większą przez to przewagę. Był to młody jeszcze chłopak słusznego wzrostu, nieco niezgrabny, blondyn, na pozór ciężki, mówiący mało, przybiérający powagę zbyteczną, zawsze gładko wycze-