Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na wdzięku, od czasu do czasu znacząco spoglądała mu w oczy. Ten grom niespodziewany, straszny nad wszelki wyraz, odrazu wykrył jej prawdę, rzucił jaskrawe światło na całe jego postępowanie, a jednocześnie ukazał jej czarną przepaść pod nogami — ponury grób miłości.
Już teraz wybornie zrozumiała, co to znaczyło, że ją od pewnego czasu prędko opuszczał, spieszył się i mówił, odchodząc: „Psyche, muszę cię pożegnać, gdyż mię przyjaciel oczekuje w pewnej bardzo ważnej sprawie!“
We wspomnieniu stanęły przed nią obrazy urocze tych chwil zachwycających, które niegdyś z nim spędzała była tak rozkosznie. Pamiętała wszystko dokładnie i nie miała najmniejszej wątpliwości, iż obecnie ta nowa królowa jego serca zupełnie takie same chwile z nim spędza... Szczęśliwa, lecz i przeklęta z tego powodu! Jakże to przenieść? Co począć? Oby się raczej ziemia zapadła pod tobą, biedna Psyche!
Najprzód miała myśl szaloną, żeby się zemścić — zabić lub srogo znieważyć tę, co jej wydarła serce kochanka. Szał straszliwej nienawiści przeszedł jednak, wnet się jakoś opamiętała i pomyślała:
„Przecież on ją zdradzi niezawodnie tak samo, jak mnie zdradził! Niegodny! Słabą