Strona:Wykolejony (Gruszecki) 67.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wszej chwili jego stron ujemnych, ale później czuł niesmak, sam nie wiedział dlaczego, lecz był niezadowolniony z tej pracy i postanowił nie wysyłać jej do druku.
Tak się przemęczył przez lato i jesień.
Przyszła zima. Ta biała, brylantowa szata ziemi, ten skrzyp śniegu pod nogą, te drzewa gnące się pod milionami błyskotliwych iskier i ciemna zieleń sosny, jaskrawo odbijająca od białości śniegu — wszystko to nastrajało go tęsknie, smutno i niemal z rozkoszą oddawał się bezcelowym marzeniom.
Dnie mijały jednostajnie, aż razu pewnego, żona wczęła rozmowę o pieniądzach — zaledwie kilka guldenów zostawało, cóż teraz będzie? zapytała.
Stanisław zmieszany patrzał na żonę, zdawało mu się, że w jej głosie brzmią wyrzuty i zapytanie, co zrobił z jej posagiem, jak się stara o jej byt i dziecka? on — jej mąż i ojciec.
Może Helcia nie miała nawet zamiaru przypominać to mężowi, ale szorstki ton jej głosu przy teraźniejszej wrażliwości Stanisława, starczył, aby go do głębi poruszył.
Tegoż wieczoru zaczął przeglądać porozpoczynane rękopisma, ale czuł jak mu krew bije do głowy, opanowywał go dziwny zawrót, tak