Strona:Wykolejony (Gruszecki) 37.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— I... powtórzył machinalnie Stanisław.
— I wspomnienia — dokończyła Helcia rumieniąc się.
Rozmowa toczyła się dalej, krążąc około dawno ubiegłych dni. Wieczorem przeniósł się Stanisław do oberży, szumnie hotelem zwanej.
Nie bywał u nikogo, tylko u Helci.
Znajomych unikał starannie, a całe dnie rozmawiał z nią o rodzicach, ciotce i jej życiu, nie dotykając nigdy swego.
Tak minęło kilka tygodni.
Miejsce jesieni zajęła zima, mroźna, skrząca, pogodna.
Pewnego ranka, gdy Stanisław siedział jeszcze w hotelowym pokoju, przyszła Karolowa.
— Cóż tam nowego, Karolowo? Czy was panna przysłała, zapytał Stanisław.
— Nie, paniczu (tak zawsze nazywała Stanisława), panna nawet nie wie, że tu jestem.
— Czy trzeba wam czego?
— I to nie.
— Więc, tylko tak, przyszliście mnie odwiedzić?
— Ta niby tak i nie tak. Ot, mam pismo do panicza.
— Pismo do mnie — zawołał Stanisław — list?