Strona:Wykolejony (Gruszecki) 34.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Myśl jej cofnęła się do tych szczęśliwych, pięknych dni czerwcowych, gdy żyła ciotka a Stanisław mówił o poezyi. Jakież to były jasne, słoneczne dnie, odmienne od teraźniejszych...
I miała słuszność.
Od trzech dni bowiem mżył deszcz, przenikając jadących do szpiku kości. Na pół-nagie konary drzew i zżółkłe liście kołysały się melancholicznie za podmuchem wiatru, sącząc leniwie spadające krople wody. Rozmokła ziemia tworzyła głębokie błoto, które się czepiało przechodzących ludzi i koni. Na ulicach miasteczka prawie ruchu nie było. Ludzie skryli się do ciepłych domków, nudząc się, ziewając i gniewnie spoglądając na zachmurzone niebo.
Nawet ptactwo domowe kryło się pod strzechy. Senne kury ściągnąwszy pierze w górę, stały nieruchomie, jak gdyby opiły się opium lub hassyszu, sam nawet kogut sposępniał, patrząc na melancholiczne miny swych towarzyszek i tylko od czasu do czasu przekręciwszy główkę, spoglądał badawczem okiem na chmury, ludzi, deszcz i błocko.
Wtem zdaleka rozległ się głos dzwonka, coraz bliższy, wyraźniejszy, aż wreszcie w uli-