Strona:Wykolejony (Gruszecki) 18.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

malował się nieokreślony żal, spowodowany zawiedzioną nadzieją.
Ale Stanisław milczał i nie poruszył więcej tej kwestyi, rozmawiając swobodnie z gośćmi.
Wkrótce towarzystwo się rozeszło. Mamy córek na wydaniu, zwłaszcza pani aptekarzowa, która widywała od czasu do czasu „farmaceutyczną gazetę“ i od męża wiedziała, jak liche są finanse tejże, zawołała na córki: „Marie, Sophie, już czas“ i nie zaprosiwszy Stanisława na poobiednią kawę, jak to było w zwyczaju, odeszła, a za jej przykładem poszła i reszta towarzystwa, dziwnie jakoś zwarzona.
Kto nie zna towarzystw małomiasteczkowych, nastroszonych przesądami, ten z trudnością zrozumie niekorzystne wrażenie wywołane słowem Stanisława: „literat“. W ich pojęciach — literat, to człowiek na wieczną nędzę skazany; to niebezpieczne indywiduum, które wszystko co spostrzeże, zaraz drukiem ogłosi; literat, ich zdaniem, niema przyszłości, niema nawet pewności bytu.
To też, odsunięto się od Stanisława; jedni z obawy, aby im córek nie bałamucił; inni, by nie znaleźli się w gazetach, a większość, jak to zawsze bywa, poszła bezwiednie za danym znakiem.