Strona:Wybór poezyj- z dołączeniem kilku pism prozą oraz listów.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
II. Hymn do czasu.




Istoto niepojęta rozumem śmiertelnym,
Któréj ani, choć nieba zmierzył cyrklem dzielnym,
Zmierzy dowcipny gwiazdarz, próżne susząc myśli;
Którą duch sam ogarnia tylko i okryśli:
Czasie! ty niewidomy lat i dni potoku,
Pozwól, nim legnę martwy w nieprzespanym mroku,
Dokąd mię nurt twój pędzi, stanąć nad tym brzegiem,
I wód bystrych wzrok napaść niedościgłym biegiem.
Któreż oko dosięże źródła twéj istoty?
Która myśl kres ukaże? skąd pierwsze obroty
Lot twój żartki rozpoczął? ty sam niezmierzony
Domierzasz ogromnemi wieczności ramiony.
Wieczność kolebką twoją, w niéj leżąc ukryty
Jużeś był, acz bez władzy, nim sklep gwiazdolity,
Nim ziemię dzielny twórca, i co dysze na niéj,
Z mętnéj spornych żywiołów wydźwignął otchłani.
Znagła się ciemnych lochów smętne wstrzęsły progi,
Błysnął zewsząd gwiazd orszak srebrzystemi rogi;
Tyś wyszedł. Bóg ci pewne przepisał prawidła.
On lotne lekkim pierzem przyodziawszy skrzydła,
Rzekł do natury: tobie w dziale czasy skore,
Póki świata, oddaję; ja pan wieczność biorę.
Boże! to twa istota; pod twojemi oczy
Bystry wieków ocean szumne nurty toczy
Po doczesnych lepiankach wszechwładnéj prawicy;
Lecz nigdy nieśmiertelnéj nie sięgnie stolicy.
Mijają wieków roty, rok po roku znika,
Dzień strąca, godzina godzinę połyka,
Stoją martwe lat stosy, zaledwo je zliczym.
Cóż są one przed tobą, wieczny panie? — niczym.
Próżnoż na tych zwaliskach, nad tym stojąc błotem,
Mocnym się, bym nie zginął, chcę odgrodzić płotem.
Czas mię goni, czas chwyta, i me drobne lata,
Ów to proszek nikczemny, rączym skrzydłem zmiata;
Że ledwo dojrzéć zdołam, jak rychło, niestety!
Proch ten znika, kwapiąc się do fatalnéj mety.
Gdzie jeno rzucę okiem, zewsząd smutne zwłoki
Okropnemi zniszczenia trwożą myśl widoki: