Strona:Wybór pism Mieczysława Romanowskiego Tom I.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Niegdyś mu grzmiała pieśń konfederacka,
Orły mu siwe wskazywały drogi,
Kiedy na wrogów rankiem szedł znienacka,
Wpadał na działa i siekł co do nogi.
Takiej tu pieśni nikt mu nie zanuci;
Orły czekają w Polsce — czy nie wróci?

Smutny więc jechał i do towarzysza
Mówił o swoim zgubionym szkaplerzu:[1]
„Wkrótce, mój bracie, będzie w sercu cisza —
I drobna prochu garść po twym Kaźmierzu;
Zły znak! Duch czuje drogę, bracie miły!
Jam się spodziewał w ojczyźnie mogiły“.

„Na naszych błoniach mijały się groty;
Nie było dane dłoni mej kraj zbawić!...
Inny się zjawi jakiś anioł złoty
W rycerskiej piersi, by ten ród naprawić.
Nieszczęście wielkie — wielkich dusz kołyską;
Kto wie — ten anioł może jest już blizko.“

„Bez sakramentów zginę!... Bądź Twa wola!“
Rzekł, a Savannah już mu widne z dali;
Czwałem więc z jazdą kopnął się na pola,
Kędy Anglicy szeregami stali
I usypane reduty ze szańców
Siały kartaczów gradem na powstańców.

I w porę przypadł, bo pod jego wzrokiem
Wrzała już bitwa zacięta wśród łanów.
Już szli Anglicy wyciągniętym krokiem
Z bagnetem w ręku na Amerykanów;
Wnet jedna chwila los bitwy przeważy...
A jemu zapał zajaśniał na twarzy.

  1. Przed bitwą pod Savannah miał Pułaski przeczucie śmierci; zgubienie szkaplerza uważał jako zły omen. (P. P.)