Strona:Wybór pism Mieczysława Romanowskiego Tom I.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Biegnie i oczu o nic już nie pyta,
Sercem przeczuwa, sercem wieści chwyta.
Wie, gdzie jest Oskar, i wie, że on żyje —
Żyć musi, bo jej serce dotąd bije:
Zmilkłoby, gdyby on padł... „Paść nie może,
Pokąd ja przy nim głowy nie położę!“
W to jeszcze jedno teraz dziewczę wierzy,
O reszcie nie wie nic — i dalej bieży.

Łuna szeroka, ponad łuną dymy.
Mur, bramne baszty, dwa czarne olbrzymy,
Znakami, jakby podwójnem ramieniem,
Wieją nad bitwą w dole i płomieniem.
A pod murami na iskrzącym śniegu
Ujrzała Basia w ściśniętym szeregu
Szwedów. Tam Oskar mignął się w przyłbicy
Z mieczem, świecącym nakształt błyskawicy,
Owiany dymem rotowych wystrzałów.
Wtem widzi... z Bartkiem młódź wpada od wałów,
Jak lwy, a w górze nad młodzią przyświéca
Bartkowa barda nakształt półksiężyca.
Krawczyk zaś, jak czart, po murach się zwija,
W ręku mu syka lont, jak kręta żmija,
I grzmią co chwila Szwedowi organki,
A mur w ogniste ubiera się wianki.
Widzi to Basia i blednie, jak mara,
Leci i krzyczy, gdy ujrzy Oskara,
Milknie, gdy Oskar pośród tłumu znika.
Na strzał już tylko od niej bitwa dzika,
Lecz wtem z Furmańskiej ulicy wypada
Marcowicz, a z nim mieszczanów gromada.

Złamało Szwedów burmistrza natarcie:
Złamani, w kupach biją się zażarcie.
Przez tłumy Basia przecisnąć się stara
Tam, gdzie obaczy miecz lub hełm Oskara.
Raz jeszcze trąbka wezwała w ordynek,
Lecz darmo: musiał Szwed zwieść pojedynek
O śmierć. I każdy swego tam znachodził:
Burmistrz trębacza szablą w kark ugodził,