Strona:Wybór pism Mieczysława Romanowskiego Tom I.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I zniknął. Basia chwilkę się wstrzymała,
Blada, płomieniem ozłocona cała.
Na śniegu widać krew, szwedzkie tułowy
Leżą: — tym piersi strzaskano, tym głowy.
Znać, jako z domów na alarm wybiegli,
Tak pod ciosami mieszczan pierwsi legli.
Ale ta śmierci zgroza dla niej niczem.
Ona z zwróconem w płomienie obliczem
Stoi, i zda się, że czeka skinienia
Od bijącego w niebiosa płomienia.

Nagle ją z tego zapatrzenia budzi
Krzyk i przy domu narożnym tłum ludzi.
Wielogłowskiego aryana mieszkanie
Z Januszem starsi napadli mieszczanie
I wynosili szable, strzelby, piki.
Basia raz na nich rzuciła wzrok dziki,
I, jak spłoszona gołębica biała,
Ku Młyńskiej bramie z rynku poleciała.

Jeszcze daleko od niej Młyńska brama.
Ulica długa, noc, a ona sama
Leci. Na prawo, słychać, bój się wzmaga,
Ale w niej jakaś nadludzka odwaga:
Padają strzały, kule ryją w śniegu,
Słychać szczęk, lecz nic nie wstrzyma jej w biegu.
A wtem przy stodół czerwonych płomieniach
W prawo tłum zbrojnych obaczyła w cieniach
Kościoła. Kościół był świętego Ducha.
Dwoje dział ogniem na czarny tłum bucha
Z muru; — ale ci, zbrojni siekierami,
Rąbią mur; w środku husarz ze skrzydłami,
Jak anioł ognia, połyskuje w stali:
Był to Wąsowicz z oddziałem górali.
I właśnie Basia w tej chwili nadbiegła,
Gdy się od siekier rozprysnęła cegła
I tłum z ognistym aniołem na czele
Wpadł na zamkniętych Szwedów przy kościele,
Na cmentarz. Ale Basia nic nie zważa
Na jęki, na nią lecące z cmentarza;