Strona:Wybór pism Mieczysława Romanowskiego Tom I.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Chórem się z szwedzkiej naśmiewały warty,
Prosiły; ale wnet wolnym przesmykiem
Wszystkie do stodół poleciały z krzykiem.

Jacek, to widząc, zauważył z cicha:
„Baczcie no! Szwed się nie spodziewa licha.
A czy widzicie? tam konne patrole
Sam Sztajn na objazd wyprowadził w pole“.
Ale wtem Janusz Jackowi dłoń ścisnął:
„Jacku, patrz, płomień na Morgani błysnął!“
Ogień rósł; góry, doliny i lasy
Groźnej w płomieniach nabierały krasy —
Wszystkie obłazy wzdłuż Dunajca brzegu
Do pół czerwone wyrastały z śniegu.
„Ha! to znak Bartka! — rzekł Jacek. — Ja śpieszę
Do Marcowicza — on już zebrał rzeszę“.

Odszedł, a Janusz, patrząc na płomienie,
Wszedł między Szwedów na bramne podsienie
I rzekł: — „Panowie Szwedzi, aj, figlarze
Straszą dziewczęta! — Figlarze Bóg karze!“
Śmiejąc się dodał. Szwedzi, radzi temu,
Odpowiadali żartami staremu.
Lecz wtem od strony ogniowych sygnałów
Gruchnęło kilka oddalonych strzałów.
Gdy straż broń chwyta, bacząc, co to znaczy,
Janusz pośrodku stanął i tłumaczy:
„To nic! — Widzicie, — w naszym górskim kraju
Wypalać płonie mamy we zwyczaju,
Bo w popielisku po deszczu we wiośnie
Trawa i pasza we dwójnasób rośnie.
A ten huk, który strzałem się wydawa,
To dyabła z wichrem po skałach zabawa;
Jodły on z takim wywala łomotem.
Wierzcie mi, ja z tym obeznany grzmotem!“
Broń więc złożyli, ufni starca słowu,
I rzekli, że chcą dziewki straszyć znowu,
A Janusz rady, że baczność rozegnał,
Grzecznie się w bramie ze strażą pożegnał
I szedł do domu.