Strona:Wybór pism Mieczysława Romanowskiego Tom I.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
RZEŹ.

Wieczór się zbliżał; niebo jasne, czyste.
Na Tatrach słońce stanęło ogniste
I ogniem spłonął Tatrów łańcuch biały.
W ogniu Dunajca ścięte w lód krzyształy,
Baszty i wieże i obronne mury
Świeciły blaskiem wieczornej purpury;
W borach mrok siadał. Tak się z dniem żegnało
Słońce, malując okolicę całą...
I zaszło. Tatrów królewna, Łomnica,
Sama słoneczne zachowała lica,
Ale wnet, senna, zsiniała i zbladła
I noc na miasto i na góry padła.

Ledwie promienie zgasły na Łomnicy,
Dzwon z kollegiackiej ozwał się wieżycy
I jękły wszystkie dzwony po klasztorach;
Smętne ich głosy płynęły po borach,
Turniach i skałach wzdłuż Dunajca brzegu
I aż ku Wiśle w dal łanami śniegu.
Właśnie szedł z Jackiem Janusz od kościoła.
Stanęli, kornie pochylili czoła
Przy „Ave“, potem, krzyż zrobiwszy dłonią,
Rzekł Janusz: „Hej — hej! W całej Polsce dzwonią!...
Zda mi się, że w niej wszystkie dzwony słyszę,
Taką przecudną Bóg dał na noc ciszę“.
I tak ze sobą rozmawiając dalej,
Do węgierskiego muru się zbliżali,
Gdzie z baszt broń straszna błyskała: organki.
Otwarte stały kutej bramy szranki;
Tędy straż czeladź puszczała po siano,
Które w stodołach za miastem składano
Od ognia. Tłumnie szły po siano dziewki,
Śmiejąc się, albo w głos zawodząc śpiewki.
Szwedzi zaś, którzy mieli w bramie straże,
Przejść im wzbraniali, groźnie srożąc twarze.
Lecz dziewki, pewne, że to tylko żarty,