Strona:Wybór pism Mieczysława Romanowskiego Tom I.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Spadał u Jacka na żupan perłowy.
Jacek zaś na to z cicha: „Czy widzicie?
Mego szkaplerza nie lęka się dziécię,
Ciągle spokojna na świętość spogląda;
Czystą jest, ale, znać, posiłku żąda“.
Ręką więc dał znak tym, co przy nim stali,
By się do Basi teraz nie zbliżali,
Zdjął szkaplerz, na głos począł mówić „Ave“
I świętość zbliżał przed jej oczy łzawe;
Nagle „O Maryo, ocuć ją!“ zawoła,
I szkaplerz Basi przycisnął do czoła.

Drgnęła; — a gdy tak Jacek szkaplerz trzyma,
W krąg zdziwionemi spojrzała oczyma.
Znać, że już duch w niej cudownie się budzi,
Bo, patrząc, wszystkich poznawała ludzi.
Po chwili senna i jak posąg biała,
Sama u czoła ten szkaplerz trzymała
Lewą, a piersi ujęła w dłoń prawą,
Jakby z nich chciała wydrzeć tę wieść krwawą.
I przemówiła, lecz tak sucho — groźno,
Że się mieszczanom w duszy stało mroźno:
„Oskar mnie kocha... sam to mówił do mnie.
Ja rzekłam, niechaj dziadków prosi o mnie.
Tuląc mnie, dziwa powiadał mi srogie,
Tylko ja sobie przypomnieć nie mogę,
Choć dzwonią we mnie, jak pszczoły, te słowa;
Ach! bo też dziwnie słodka jego mowa...“
I uśmiechnięta stała, jak dziecina;
Lecz, znać, już sobie wszystko przypomina,
Bo pokraśniała; wnet z dzikszym ócz blaskiem,
Rzekła: „Pojutrze, z pierwszym zorzy brzaskiem,
Mówił, że trąbka na zamku uderzy,
Podpalą miasto i każdy z żołnierzy
Ma was rznąć; — ale ja się nic nie boję!
Bo on ocali mnie i dziadków dwoje...
A do mnie ciągle mówił: „„Życie moje!““
Mówił tak dziwnie słodko, żem słuchała,
I to, co o was mówił, przepomniała...
Za to mi Matka Boża duszę wzięła