Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

81
SFINKS.

— Przez zęby cedził dyable pochwały.
— To zajzdrość moja kochaneczko!
— Potrzeba, żebyś mu taki oddał wizytę.
— A jużcić, i przez samą ciekawość, zaraz jutro pójdę.
— Da! da! głupi! zaraz jutro! po kiego kaduka będziesz się śpieszył? będą myśleli, że my ich mamy za coś ekstra! A to gołe! a to nie wiedzieć zkąd? sroce z pod ogona! ostatkami gonią, roboty nie mają. Ani chybi przyszli po twoją pomoc, bo Mamonicz wie, co ty Perlemu stręczysz.
— Bo to i Perli skąpiec; gdyby się co trafiło, a Rugpiutis lepiéj mi posmarował grzankę.
— Daj-no pokój asan! nie wdawaj się! Starzy znajomi to starzy znajomi, a nowe sitko, to licho go wie jakie jeszcze, dodała z domu Dubińska. Potrzeba chytro, mudro. Jeszcze to dumne: nie mogli w rękę pocałować! Daj im pokój.
— Zapewne, kochaneczko! zobaczymy. Ty wiesz, że ja twojéj rady słucham.
— Da! da! bo się boisz!
— Kochaneczko, co nie, to nie, ale cię szacuję i kocham.
— Da! porzuć! szacuję! szacuję! albo kocham! znam się na tém.
Pokwiwała głową.
Mruczkiewicz usiłując odwrócić rozmowę, rzekł:
— A taki portret Fafuły bardzo chwalił.
— Tac! przecedziła jejmość przez zęby.
— I mówił, że mam siłę! a siła to piękna rzecz. Taki musiał wyznać, że mam siłę. Przysięgnę, że jemu jéj braknie!
— Oj! prawda, masz siłę cherlaku! mruknęła jejmość, ruszając ramionami. Gadali, aby gadać.