Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

76
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

— I dzikie plotki, w których za grosz nie ma sensu, dorzucił Jan. Nie uciekałbym przed nikim w świecie.
— Cha! cha! a to się domyślam, coś innego pilnego musiało przynaglić! I począł chychotać Mruczkiewicz, poglądając zjadliwie na Jana szaremi oczkami.
— Nie, to był po prostu przypadek, zamknął Tytus zniecierpliwiony.
— E! to bo tysiąc fałszów, tysiąc głupich rozpowiadają plotek, odezwał się Mruczkiewicz niby dobrodusznie: ktoby zaś temu wierzył! Mało co bredzą! Ot i to na przykład, że kollega jesteś synem wprost jakiegoś chłopa ze Żmujdzi.
— To taka prawda — szybko zawołał Mamonicz, nie dając odpowiedzieć Janowi — jak to o was gadają, wiecie? żeście synem przechrzty. No! ale któżby temu wierzył?
Mruczkiewicz zaperzył się, ale opamiętał zaraz:
— Tfu! plunąć na te androny. Bądźmy — rzekł — przyjaciołmi! i podał rękę Janowi. A w razie, to i opiece pańskiéj się polecam, dodał chytrze. Możesz pan mieć dużo roboty, potrzebować pomocy, może mu co z nosa spadnie, niech to będzie dla mnie. Bardzo proszę, ja jaką Bóg tam da, nie gardzę robotą. Aby żyć.
Był to przycinek znowu, z którego poznał Mamonicz, że wiedziano już, iż Jan potrzebuje a nie ma zajęcia.
Odurzony, zbolały Jan chciał odchodzić, ale Mamonicz odparł ze śmiechem, choć kłamstwem:
— Coś podobnego nawet nas tu sprowadza. Mamy wielką jedną robotę przyrzeczoną, i właśnie pomyśleliśmy o kolledze. Ale o tém jeszcze, cicho! bośmy się nie umówili całkowicie.