Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/351

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

343
ONGI.

ką pochwycił, za kark i rzucił nim o łóżko. Potém z zimną krwią poszedł do drzwi, zaryglował je, schował klucz, wydobył pistolet i położył na stole, powtarzając: — „Rachunki! natychmiast!”
Repeszko złagodniał.
— Ale mój najłaskawszy dobroczyńco... słowo daję, takiéj gorączki jeszcze nie widziałem. Ja jestem człowiek spokojny, Bogu ducha winien, zawsze nieszczęśliwa ofiara... zawsze ofiara... Ludzie ze mnie co chcą robią...
— Rachunki! powtórzył Jaksa.
— Ale ojcze, dobroczyńco, łaskawco!... tylkoż sam pomiarkuj. Niepodobna przecię z palca wyłamać rzeczy tyle skomplikowanéj jak rachunki procesowe... Wszak to, ojcze, morze do wypicia. Dajże czas!
— Kłam, dodawaj, szachruj, ale mi dawaj rachunki tu zaraz na stół, wołał kasztelanic. Sknera taki jak ty nie może co do grosza nie wiedzieć ile miał w kieszeni i co wydał... Nie żądam od ciebie denarów, mów coś wydał!...
Repeszko znowu na łóżko upadł, i pochwyciwszy się za głowę, udawał, że mdleje.
— Kochanie, czas upływa, zawołał kasztelanic. Komedyi nie lubię i mogę cię otrzeźwić tak, jakbyś sobie może nie życzył. Mnie pilno.
Naówczas gospodarz począł płakać i padł na kolana.
— Ojcze mój! zawołał składając ręce: gubisz mnie na fortunie i honorze. Cożem ci winien? Wpraszałemże się w tę robotę?
— Ochłapy ci się przecię dostaną, odparł pogardliwie Jaksa. Ja z tego nie potrzebuję złamanego szeląga: pieniądz ten dłońby mi spalił. Wstawaj i mów!...