Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/343

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

335
ONGI.

dnia tego Jaksę; puściła cugle koniowi i przyśpieszyła bieg jego w tę stronę, gdzie były Rabsztyńce. Powiedziała sobie w duszy, że jeśli go spotka, stanowczo raz z nim rozprawić się musi...
Jak? o tém nie wiedziała sama. Pragnęła użyć dawnéj nad nim przewagi, aby go od prześladowania odciągnąć; nie była jednak pewna na czém się może skończyć rozmowa. Chciała być groźną i straszną, ale się lękała słabości zarazem. Jechała z jasnowidzeniem, że jéj nie minie spotkanie z kasztelanicem. Chwilami strach ją ogarniał i pragnęła wrócić... a jednak jechała daléj... ciągnęło ją coś i popychało.
Gdy z dumań tych, którym gwałtowne bicie serca towarzyszyło, rozbudziła się, gałęzie drzew na wązkiéj ścieżce leśnéj biły ją po twarzy; była wśród gęstwin dobrze sobie znanych... Na krętéj drożynie wiodącéj do Rabsztyniec, koń niekierowany szedł sam dziwnym jakimś instynktem... Serce uderzało w piersi coraz gwałtowniéj: obawiała się podnieść oczy, tak pewna była, że go zobaczy...
Jakoż tętent drugiego konia dał się słyszeć po za nią, coraz bliżéj, coraz bliżéj... Na ścieżce mignął jeździec... był to Jaksa, w myśliwskiéj staréj kurcie, w ubraniu prawie odartém, z twarzą bladą, wyschłą, straszną niemal wyrazem posępnym i groźnym.
Zobaczywszy i poznawszy wdowę, zatrzymał konia nieco; zdawał się namyślać, czy ma zawrócić się, czy minąć ją; potém go ścisnął ostrogami i w susach kilku, uchylając czapki, przebiegł nie zatrzymując się. W przelocie spotkały się dwa wejrzenia nieokreślonego wyrazu: groźb, żalu i gniewu więcéj w nich było niż miłości. Spytkowa zarumieniła się, chciała krzyknąć; lecz głosu jéj zabrakło z razu. Potém zawołała: