Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/338

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

330
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

sposób nękania obudził w nim razem wzgardę niewypowiedzianą.
Tymczasem proces, rozpoczęty jakoś na pozór bez wielkich wytężeń i zapobiegań ze strony Repeszki, z cicha i ostrożnie, wprędce nadzwyczaj groźne przybrał rozmiary.
Dzięgielewskiemu zdawało się z powolności ruchów nieprzyjaciela, z nieśmiałości poczynionych kroków, z braku stosunków, że sprawa pójdzie żółwim krokiem i wytartą koleją. Sądy były z nią obeznane; puszczano ją dawno z uśmiechem per non sunt; godziło się sądzić, że i teraz tak będzie. Ale tu mistrzem się pokazał dopiero godny pan Repeszko. Nigdzie śladów nogi jego widać nie było, nigdzie głosu nie słychać, przecięż skutki potajemnéj roboty mocno się uczuć dawały. Pogląd na sprawę całkowicie się zmienił; przybrała ona fizyognomię groźną, bo się wystawiała jako dowód wiekowego ucisku i preponderencyi możnych nad biedniejszymi, zyskiwała sympatyę drobnéj szlachty, urzędników, palestry. Nie szło już o Mielsztyńce, ale o zasady — a wiek był po temu, by się o nie rozpierano wszędzie, gdziekolwiek cień ich się ukazał. Nadzwyczaj zręcznie memoryałami poparta pretensya, uzyskała rozgłos, stała się przedmiotem rozmów, roznamiętniała ludzi, trzymała sędziów pod naciskiem opinii publicznéj, zawsze skłonnéj do popierania tego, co krzyczy i hałasuje.
Tego się najmniéj spodziewał Dzięgielewski, ufny w szacunek powszechny, który otaczał dom Spytków. Przerażały go rozmiary, jakie proces przybrał w początkach. Prawnicy, których się radził, potrząsali głowami: wszyscy dotąd utrzymywali, że sprawa przegraną być nie może; ale już przebąkiwano, że się dla