Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/337

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

329
ONGI.

nie najlepsze, miłość sprawiedliwości wygasa, interes ją zastępuje... To pewna, że się bronić dzielnie będziemy, że ja sił wszelkich dołożę, i pani możesz być pewna...
— O! ja jestem spokojna, przerwała Spytkowa. Ale... szepnęła ciszéj po chwili – nie dobrzeby to było, gdybym ja sama spróbowała pomówić albo z Jaksą...?
— Ale on od tego ręce umywa...
— No, to z Repeszką?
— Z nim nie warto! zawołał Dzięgielewski; wzbiłoby go to w pychę. Ja się staram śmiać z niego i lekceważyć go, żeby sobie zbyt nie tuszył... Widząc nas spokojnymi, może zwątpi; trwogaby mu sił dodała, a gdy się zawaha, zawsze czas będzie lada czém sprawę uspokoić.
— Rób pan, jak uznasz za właściwe, rzekła wdowa w ostatku. Musimy to znosić, nie mogąc od razu złamać. Mówisz wszakże, iż się to groźném nie wydaje?
— Tak jest, odpowiedział Dzięgielewski: nie sądzę, aby to Mielsztyńcom mogło grozić, chybaby już w naszéj Rzeczypospolitéj krzty sprawiedliwości nie było.
Tegoż dnia, z rozmowy przy obiedzie, dowiedział się o wszystkiém Eugenek. Słuchał powieści z uwagą wielką, dopytywał się o nią, a bystrym umysłem sięgnął od razu do głębi, chociaż jéj dna dojrzeć nie mógł. Nie rozumiał on dobrze rachub, czuł wszakże rękę mściwą Jaksy, i przekonany był, że cała robota od niego wyszła. Twarzyczka młoda rozpłomieniła mu się od gniewu, oko zaiskrzyło; ale ten podstępny